czwartek, 15 stycznia 2015

Rozdział 7

- Tessa jesteś pewna, że mogę przyjść? - przytrzymałam telefon ramieniem, kiedy wiązałam buty. 
- Jezu - jestem pewna, że właśnie przewróciła oczami - Czekam na ciebie i nie przejmuj się nim, masz jakieś schizy na punkcie mojego brata. Nie chciałaś się spotkac wczoraj, bo stwierdziłaś, że musisz szukać pracy. Kiepska wymówka, dobrze wiem, że cały dzień spędziłaś w domu - westchnęła zmęczona swoją gadaniną, cóż, mnie też to męczyło. 
- Dobra, idę złapać taksówkę i zara będe - rozłączyłam się i już miałam wyjść, kiedy usłyszłam głos wymawiający moje imię. 
- Co tato? - obróciłam się na pięcie w stronę mężczyzny.
- Brooklyn gdzie ty znowu idziesz? - zapytał podchodząc do mnie z kubkiem kawy.
- Do koleżanki.
- Koleżanki? Koleżanka nazywa się Justin Bieber? - uniósł brew do góry, a tym jednym pytaniem sprawił, że zesztywniałam. Okej, jestem dorosła, ale nadal mieszkam z ojcem i muszę się w jakiś sposób mu przyporządkować. Tak, jest lubiącym kontolę dupkiem i szczerze niezbyt za sobą przepadamy, ale co mogę zrobić.
- Co? Nie, no Tessa - starałam się jak najlepiej zmienić sytuacje, w której byłam - Znasz ją, mieszkała kiedyś w San Francisco. 
- Ale to nie z nią przedwczoraj byłaś w Starbucksie co nie? - zapytał, chociaż dobrze znał odpowiedź. 
- Śledzisz mnie - zapytałam, lekko zdenerwowana. 
- Brook - westchnął - Martwię się o ciebie, znam tego chłopca lepiej niż myślisz i proszę cię niechcę, żebyś się z nim spotykała. 
- To dobrze, że jestem dorosła i nie musisz się o mnie martwić co nie? Wychodzę - rzuciłam oschle i opuściłam dom. 

- Tessa - wyrzuciłam ręce w górę - Jak nagle możesz mi wmawiać, że jednak z Justinem jest wszystko w porządku kiedy jeszcze dwa dni temu mówiłąś coś w stylu "a nie mówiłam" i, że nie powinnam nigdy wchodzić mu w drogę. Nawet mój ojciec mnie przed nim ostrzegał, więc czemu mam nagle wierzyć w twoją zmianę zdania, kiedy ty sama boisz się z nim rozmawiać - zakończyłam moje wyrzuty i usiadłam na obrotowym krześle w jej pokoju. 
- Twój ojciec jest policjantem, więc ma na myśli jego odsiadkę, a to całkiem inna sprawa - pisnęła oburzona - Tak, wiem jak mówiłam i wiem, ża sama się go boje, ale z tobą jest inaczej. Jesteś inna. 
- Inna? - prychnęłam - Mniej zamożna od was, jeśli o to ci chodzi. 
- Nie o to chodzi. Miałam na myśli, że odkąd Justin "stracił z tobą kontakt" zrobił się całkiem nieznośny. Albo siedzi u siebie w pokoju i Bóg wie co tam robi, a jak już schodzi na dół to wszyscy są jak pionki, bo w każdej chwili może się wkurzyć. 
- Paniuś poprostu ma humorki. Ja bym się nie przejmowała - wzruszyłam ramionami. 
- Do ciebie można gadać jak do ściany - rzuciła zimno i założyła ręce na piersiach. 
- O tak - pokiwałam głową ze śmiechem - Bo z wami można normalnie pogadać i czegoś się dowiedzieć. 
- Tessa! - drzwi od pokoju otworzyły się z hukiem odbijając się od ściany i ukazały w progu wściekłego szatyna - To ty zajebałaś mi... - nie dokończył, ponieważ jego wzrok przeniósł się na mnie - Cześć Brook - powiedział i posłał mi lekki uśmiech. 
- Hej Justin - odpowiedziałam i odwzajemniłam uśmiech. 
- Co tu robisz? Myślałem, że nigdy nie będziesz chciała mnie widzieć. 
- Właściwie przyszłam się zobaczyć z twoją siostrą - powiedziałam cicho i wskazałam na blondynkę. 
- Oh, no tak. Wiesz - podrapał się niezręcznie po głowie - Myślę, że musimy porozmawiać. 
- Tak? A ja myślę, że chciałeś zakończyć znajomość i już wszystko jest wyjaśnione. 
- Nie, to znaczy nie z mojej strony, bo ja muszę ci jednak coś wyjśnić - szepnął. 
- Um, ja - zerknęłam na Tessę, a ta jedynie pokiwała głową z lekkim uśmiechem - Okej, ale tylko na chwilę.

- Poprostu, myślę, że to było trochę nie fair, że kazałem ci się do mnie nie zbliżać bez wyjaśnienia. Poza tym muszę przyznać... 
- Przyznać co? - popatrzyłam się na niego. 
- Oj jezu - westchnął - No poprostu tak dziwnie się czułem bez ciebie, bo powiedziałem ci prawdę z tym, że jako jedyna mnie nie osądzasz i jak cię odwiozłem to zostałem znowu sam i znowu miałem każde oskarżenie na barach. 
- Hm - położyłam palec na brodzie - Czy Bieber właśnie przyznał, że potrzebuje mnie?
- Co? - niemal, że krzyknął na pół ulicy, którą właśnie szliśmy - Nigdy, nie potrzebuje nikogo, jestem samowystarczalny i dobrze mi z tym. Nieptrzebuje kolejnej jędzy do niańczenia mnie - fuknął. Jest cholernie zmienny, to jest wkurzające. 
- Czyli teraz jestem jędzą? - zapytałam i nie ukrywam, że zrobiło mi się smutno, dlatego, że tak powiedział. Myślałam, że jednak chciałbym spędzać ze mną czas. Chciałabyś Brooklyn, chcesz go - głos w mojej głowie ponownie zaczął swoje przemowy, jednak wiem, że to głupstwa i niechcę takiego zmiennego, psychicznego dupka do szczęścia. 
- Brook nie łap mnie za słówka - powiedział niskim głosem, powodując dreszcze na moim ciele. 
- To nie było łapanie za słówka. Powiedziałeś to - oznajmiłam swoją opinię. 
- Cokolwiek - westchnął - Nie miałem na myśli tego co wym dziewczyny zawsze se wyobrażacie - pokręcił głową i wyjął kolejnego papierosa z paczki, po czym włożył go do ust - Każda tylko myśli, że wszystko jest flirtem, a tak nie jest. No przynamniej nie z mojej strony - wskazał na siebie - Ja nie potrzebuje nikogo do szczęścia. 
- Niechciałbyś mieć dziewczyny? - zapytałam.
- Nie. To jest przereklamowane i do dupy. 
- Wcale nie jest - zaprzeczyłam - Opiekowałbyś się nią, chodzilibyście na spacery, a z czasem byłaby twoją żoną i miałbyś mini wersję samego siebie biegającą po domu. 
- Jesteś strasznie głupia jeśli tak myślisz. Nigdy nie będe miał dzieciaka, nigdy. 
- Jeszcze wspomnisz moje słowa. Szkoda, że Ann nie żyje, może z nią by ci się udało - westchnęłam. Nagle chłopak stanął w miejscu. Znieruchomiał. Przeniósł na mnie swoje teraz już przeraźliwie zimne spojrzenie, które wiercili dziurę w mojej twarzy. 
- Nie wspominaj mi kurwa o niej - wycedził przez zęby i powoli się do mnie zbliżył - Skończ ten pierdolony temat miłości i nie przeginaj pały Brook. Chciałem ci powiedzieć za co siedziałem, żebyś wiedziała, ale tobie nie można zaufać. Wypalasz wszystko co co się powie co nie? - nie ustępował - Ann to jest przeszłość, jebana przeszłość, o której chcę zapomnieć, ale nikt mi nie daje tego uczynić - wrzasnął i złapał mnie za nadgarstki -  Poprostu przestań być wkurwiającą suką. 
- Puść, to boli - szepnęłam starając się nie rozkleić przed nim. Byłam przerażona? To jest dobre określenie. Jeśli myślałam za pierwszym razem, że jest straszny to miałam całkowitą racje, współczuje każdej osobie, która spotkała go na ulicy w nocy. 
- Powiedziałam puść, to boli Justin. Proszę - powtórzyłam, kiedy nie uzyskałam za pierwszym razem jego reakcji. Chłopak puścił moję ręce, jednak nie odsunął się ode mnie. Nie mogłam już. Pękłam w środku. Bałam się, cholernie się go bałam, nadmiar emocji mnie przerósł i z moich oczu wypłynęły łzy. 
- Brook - odezwał się już nieco łagodniejszym głosem - Przeze mnie płaczesz? Proszę cię nie płacz, przepraszam cię to nie tak miało wyglądać - westchnął - Ja mam mały problem z panowaniem nad sobą, poprostu chcę o niej zapomnieć. Przepraszam - wyszeptał i wyciągnął rękę, by zetrzeć łzy z moich policzków. 
- N.. Nie - wyjąkałam pociągając nosem - Nie dotykaj mnie - dokończyłam i cofnęłam się. 
- Boisz się mnie - zapytał cicho, jakby niedowierzał.
- Tak - odpowiedziałam zawstydzona, lub może jednak nadal przerażona. 
- Boże - złapał się za głowę - Przepraszam, to naprawdę nie tak miało wyglądać. Obiecuję, że to więcej się nie powtórzy. Niechcę, żebyś się mnie bała, inni mają to robić, ale niechcę, żebyś ty też - mówił ze smutną miną - Jeszcze raz, cholernie cię przepraszam. 
Mimo, że ten człowiek sprawił, że obawiałam się o swoje życie. Mimo, żyjesz straszny, dziwny i zmienny, to te jego słowa... Przekonały mnie do niego? Niewiem jak to nazwać, może to była chwila załamania, ale potrzebowałam tego najbardziej, a nie było nikogo innego w pobliżu, kto mógłby to dla mnie zrobić. 
- Możesz mnie poprostu przytulić? - wyszeptałam. 
- Ja.. Niewiem, czy powinniśmy. Niechcę, żebyś myślała, że to coś znaczy. 
- Proszę, potrzebuję tego. Wystraszyłeś mnie i potrzebuję się uspokoić, to nic nie będzie dla mnie znaczyło. 
Szatyn chwilę się zastanowił, po czym wylądowałam w jego silnych ramionach, mocno wtulona w jego tors. 
------------------------------------
Misie, wiem, że krótki, ale ładnie komentowaliście, wiec macie dzisiaj, a nasteony w weekend :) Mam nadziję, ze sie podoba i see u in next. Czekam na wsze opinie, bo to motywuje i kocham was @polishkidrauhll 
CZYTASZ = KOMENTUJESZ

11 komentarzy:

  1. Suuuper jest! :D Robisz trochę błędów ortograficznych ale fabuła jest tak świetna, że to się gubi, ale możesz popracować, żeby było jeszcze lepiej :) do następnego ✌

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuje, i oczywiście postaram się nad tym popracować :)

      Usuń
  2. Boże, cudo czekam na następny :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. MDLEJE !!! <33
    CUDOOOOO ;( DAWAJ NEXT! :D

    OdpowiedzUsuń
  4. Hmm dziwne, ze mu tak szybko uwierzyla, ale ta chemia. .. <3

    OdpowiedzUsuń
  5. Oooo ta końcówka! Czyżby coś między nimi był haha? Chciałabym :) Szkoda, że krótki ale i tak świetny jest jak zawsze i oczywiście fabuła powala jak dla mnie ;) Super wykreowałaś charakter Justina jak i Brooklyn, strasznie mi sie podoba. Czekam na rozwój akcji i nastpeny <3 ~ Justyna

    OdpowiedzUsuń